niedziela, 11 września 2011

słabo mi.

prawie nic dziś nie zjadłam.
burza.
chyba jesień, chyba czuję.
i pokoik jej maleńki zimą.
tabletki, oczy,
pro anorektyczne zakupy,
metkat, cygaretki waniliowe,
stare francuskie filmy, owsianka,
książki, włosy blond.
dziś nie rozmawia ze mną, bo nie ma ochoty.
bo człowiek potrafi ulec nagłemu ozdrowieniu. przemianie. wysuszeniu myśli z krwi. potrafi na miejscu wczorajszej codzienności ustawić wczorajszą prześmiewczość jako jutrzejszą mądrość.
i potrafi (ze mnie? nie. to ja pozwalam z siebie) wywlec wszelaką różnorodność wieczoru utopioną w plastikowym kubku z empiku. wycisnąć do cna jak szmatę i wytrzeć sobie usta aby potem wypowiadać nimi dopiero co poznane słowa.
ale właściwie szanuję to, nie mam innego wyjścia.

a każdy kolejny podobny stan rzeczy zamiast boleć sprawia, że negocjuję pomiędzy nieumiejętnością tęsknoty a wypaczeniem uczuciowym.